Na przełomie czerwca i lipca 2008 roku, przez 20 dni przejechaliśmy naszym VW Touranem ponad 8 000 km odbywając podróż życia i spełniając moje (mam nadzieję, że nie tylko moje) marzenia. Norwegia, jako cel podróży była marzeniem od wielu lat. Fascynacja tym, że dzień może trwać 24 godziny, a morze wdziera się kilkadziesiąt kilometrów w głąb skalistego lądu, była we mnie od czasu lekcji geografii w szkole podstawowej. Lecz sam pomysł by zrealizować w tym roku te marzenia powstał dość niespodziewanie. Gdy pod koniec starego (2007) roku rozmawialiśmy z żoną o wakacyjnych letnich planach, wpadłem na pomysł, żeby połączyć coroczną chęć wyjazdu w lipcu nad morze, z zainicjowanymi w zeszłym roku dalszymi wyprawami poza granice Polski. Wypowiedziałem magiczne słowo „Norwegia”. Od razu nie zadziałało, ale i sam musiałem się przygotować do prezentacji tego pomysłu. Miesiąc intensywnego surfowania po Internecie i były efekty. Już w styczniu wyprawa sprecyzowała się na tyle, że alternatywny pomysł jazdy przez całą Europę do Portugalii (też nad morze) odłożony został na czas przyszły.
Założenia zrobiłem następujące:
- jedziemy przez Szwecję za koło polarne, (marzenie przeżycia całodobowego dnia i słońca świecącego o północy), może nawet do Narviku (patriotyzm wskazywał taki cel)
- w drodze na południe staramy się zobaczyć jak najwięcej tzn. fiordy, miasta, lodowiec i góry
- mamy na to około dwóch tygodni pomiędzy 5 a 17 lipca,
- jedziemy jeden dzień, dwa noclegi w jednym miejscu dla lepszego poznania ciekawszych miejsc.
Żona od razu zweryfikowała, że chciałaby posiedzieć w jakimś miejscu trochę dłużej oraz dodała niechęć do płynięcia promem. Gdy okazało się, że aby nie płynąć promem, jedziemy przez Danię, córka dodała marzenie odwiedzenia Legolandu. A pobyt w jednym miejscu sprowokował do szukania domku do wynajęcia w takim miejscu Norwegii, które samo przez się będzie ciekawe, a do innych atrakcji też nie będzie zbyt daleko.
Dość szybko znalazłem ciekawe i przydatne linki w Internecie.
Norwegia - Portal miłośników Norwegii: http://www.norwegofil.pl/
Norwegia: domy i apartamenty wakacyjne: http://www.novasol.pl/ (domki zresztą nie tylko w Norwegii)
Norwegia - oficjalna strona w Polsce: http://www.amb-norwegia.pl/
Stron i portali w Internecie oczywiście było dużo więcej, ale od tych zacząłem. Wymarzony domek w niespodziewanie atrakcyjnym miejscu dla 3-4 osobowej rodziny wybraliśmy z długiego katalogu „Novasol’u”. Położenie nad odnogą najdłuższego fiordu w Norwegii, jakim jest Sognefjord, w maleńkiej miejscowości Gudvangen wydawało się być optymalne. Do Bergen, do lodowca, w góry i przede wszystkim do widokowych tras turystycznych „rzut beretem” – nie więcej niż po 150-200 km, co przy norweskich odległościach to tyle, co nic. Cena też nie byłą jak na norweskie standardy wygórowana (za tydzień pobytu około 3000 zł). Domek w pełni wyposażony i zupełnie wystarczający dla trzech osób – skromne 110 m2 na dwóch poziomach ☺. W ten sposób już w lutym zakotwiczyliśmy naszą wyprawę (wpłacona pierwsza zaliczka) w czasie i przestrzeni. W czasie też, bo w pierwotnym planie mieliśmy wyjeżdżać na początku lipca, a dostępność domku od 5 do 12 lipca wymuszała przesunięcie o tydzień. Szybko zweryfikowałem też pierwotny cel na północy. Do Narwiku trzeba by dołożyć jeszcze jeden dzień, a patriotyczne atrakcje nie były w stanie przekonać reszty członków wyprawy. Wyszedł więc tylko (albo aż – bo narzekać nie ma co) nocleg za kołem polarnym. Także początkowy pomysł na podróż, jeden dzień jazdy – dwie noce w jednym miejscu, nie potwierdził swojej wartości. Przy wygodnym samochodzie założyłem, że mogę codziennie kierować (jestem jak wiadomo jedynym kierowcą w rodzinie) od 6 do 10 godzin, a i tak zostanie 4 do 8 godzin na codzienne oglądanie ciekawszych miejsc. Noclegi miały być w miejscach, które zapewniały czystą pościel i własną łazienkę. Kierując się takim założeniem całkiem szybko doszedłem do wniosku, że muszą to być tanie hotele lub motele, najlepiej jakiejś sieci. Kolejne przeszukane strony, porównane ceny i warunki, upusty i pokoje. Serwisy planujące trasy i przejazdy (głównie ViaMichelin i Google Maps) optymalizowały czas jazdy. Po zaznaczeniu stałych punktów trasy: Warszawa, Legoland, koło polarne i Gudvangen, to raczej liczba planowanych kilometrów i rzeczywistego czasu jazdy miały największy wpływ na miejsca noclegów. W pierwszym odruchu żałowałem czasu na noclegi w Polsce lub w Niemczech, ale w miarę szybko rodzina i przyjaciele przekonali mnie, że nie warto gonić pierwszego i ostatniego dnia po 1 000 km. Wypadło, że dodamy kilka dni na początku i jeszcze jeden na powrocie, a trasy staną się spokojne do pokonania przez jednego kierowcę (ok. 600 km). Taki wybór skłonił nas do noclegu w okolicach Berlina, a co za tym poszło natychmiast planu odwiedzenia i tego miasta oraz Poczdamu z pięknym parkiem Sanssouci. Kolejny nocleg wypadł w okolicach Odense w Danii – dobre miejsce wypadowe do Legolandu, a bardziej na dalszej trasie w kierunku Szwecji. Następny nocleg z perspektywą zwiedzania Sztokholmu. Następne dwa już tylko ograniczone zmęczeniem kierowcy i ewentualnym podziwianiem krajobrazów drogi wzdłuż wybrzeża Bałtyku. I w ten sposób siódmego dnia mieliśmy dotrzeć za koło polarne. Przekroczyć w Szwecji i zanocować w Norwegii, tak, żeby można było podziwiać słońce o północy. I od tego miejsca mieliśmy jechać już na południe. Tak, żeby zobaczyć po drodze Trondheim i wg przewodników najpiękniejszy fiord w Norwegii tzn. Geirangerfjord. Bez dwóch noclegów nie było to możliwe. Czyli po dziesięciu dniach jazdy i 5 000 km mieliśmy znaleźć się nad Nærøyfjordem (odnogą Sognefjordu) w małym domku na zboczu obok Gudvangen. Tu planowaliśmy spędzić tydzień robiąc krótsze wycieczki m.in. do Bergen, stateczkiem po fiordach i na lodowiec Jostedalbreen. Stąd już tylko do domu. No może nie tylko, bo po drodze Oslo i Kopenhaga, z noclegami w ich okolicach. Krótki rejs promem (jednak, ale to tylko 1,5 godziny) z Gedser w Danii do Rostocku i przelotowy nocleg już za granicą Polski miały dopełnić całej trasy.
Po zamknięciu listy noclegów (19 nocy, z tego 7 w Gudvangen) pozostało jeszcze tylko zaplanować resztę. To znaczy szczegółowy plan jazdy, potencjalne wydatki na wyżywienie, benzynę, bilety wstępu, płatne przejazdy lub transport promowy w sensie technicznym oraz co najciekawsze i najbarwniejsze – plan tego co mieliśmy zobaczyć po drodze. I to wszystko tak szczegółowo, żeby w trakcie podróży nie musieć już się nad niczym zastanawiać, a tylko chłonąć krajobrazy, przeżywać wrażenia i sycić oczy pięknem przyrody oraz ludzkiej zaradności i estetyki. Wydawać by się mogło, że pięć miesięcy na takie plany to w zupełności wystarczająco, ale wymagało to intensywnego studiowania papierowych przewodników, relacji z wypraw innych, którym się już udało i surfowania po dosłownie setkach stron internetowych. Gdzie dopiero połączona ze wszystkich źródeł wiedza i zbiorowa świadomość dała efekt w postaci segregatora pełnego szczegółowych informacji. Gdy po tym czasie przygotowań, ruszaliśmy zapakowanym w pełni samochodem w drogę, żartowałem sobie, że po co jechać skoro już wszystko, co mamy zobaczyć widziałem na tysiącach zdjęć w Internecie i czytałem na setkach stron w przewodnikach. Ale… oczywiście ruszyliśmy. Ruszyliśmy w składzie: ja (Piotr, 46 lat), żona (Małgosia, … lat) i córka (Ania, 15 lat) na pokładzie VW Touran ( towarzystwie bardzo ważnego GPS . Do dokumentowania podróży i uwieczniania wrażeń przygotowaliśmy trzy aparaty fotograficzne i kamerę filmową . Muszę do tego dodać, że jednym z podstawowych problemów logistycznych rozwiązanych we wspaniały sposób przez Małgosię, było takie spakowanie potrzebnych rzeczy i bagażu, żeby nie trzeba było wyjmować wszystkiego z samochodu na każdym noclegu. W czasie dojazdu do koła polarnego wyjmowaliśmy tylko dwie walizki i jedną torbę (to raptem 2/5 całości bagażu), a reszta rzeczy wyszła z samochodu dopiero w Gudvangen.