Tym razem dalej i dłużej niż w zeszłym roku. Norwegia - plan maksimum można by rzec. Z północy na południe wzdłuż wybrzeża - ponad 4,5 tysiąca kilometrów. A żeby tego dokonać przejechaliśmy jeszcze przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię i w drodze powrotnej przez Danię i Niemcy. Poznaliśmy kolejne cztery stolice - Wilno, Rygę, Tallin i Helsinki. Spotkaliśmy komercyjnego Mikołaja pod Rovaniemi. Pokonaliśmy obiekcje pływania promem.. Spojrzeliśmy na północ na Morze Barentsa mając całą Europę na południe za plecami. Sprawdziliśmy się w letnich, niskich temperaturach (ok. 5 stopni Celsjusza) i zimnych deszczach i wietrze. W słońcu zachwyciliśmy się stromymi stokami Lofotów wyrastającymi wprost z morza i groźnymi wirami pływowymi Saltstraumen. Sfilmowaliśmy delfiny na fiordzie, mieszkaliśmy w trollowym hotelu, zdeptaliśmy secesyjne Alesund i w poprzek kolejnych fiordów dotarliśmy w okolice Stavanger, do góry w kształcie śpiącego słonia po drugiej stronie Lysefiordu. Bez strachu patrzyliśmy w sześciusetmetrową przepaść z półki skalnej. Dojechaliśmy na południowy kraniec Norwegii i niezrażeni kilkugodzinnym oczekiwaniem na prom dotarliśmy do miejskiego skansenu w duńskim Arhus, W końcu przez korki na autostradzie do Berlina wróciliśmy do domu. W sumie 8 522 km na liczniku sprawnego samochodu i do tego 343,5 km promami. W prostej linii z domu na północ ponad 2 100 kilometrów. Ponad 19 stopni szerokości geograficznej i 22 stopnie długości. Pięć dni bez zachodu słońca i dwie strefy czasowe. 25 dni poza domem – warto było.