Trasa niby coraz krótsza, ale autostrady skończyły się właściwie poprzedniego dnia, więc i planowany czas jazdy trochę dłuższy. Wreszcie wyspaliśmy się prawie do woli, bo do 9:00. Po tradycyjnym śniadaniu w formie szwedzkiego bufetu załadowaliśmy bagaże do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Tym razem nie spodziewaliśmy się wielu atrakcji, ale szwedzkie wybrzeże Bałtyku, po którym mieliśmy jechać jest samo w sobie bardzo piękne. Tu będziemy mieli okazję minąć pierwszy nasz fiord, bo i nad Bałtykiem są takie zatoki. Zgodnie z przewodnikiem, w mijanym po drodze Härnösand miał być skansen, ulubiona forma muzealna Małgosi. Skręciliśmy nawet do miasta i próbowaliśmy kierować się drogowskazami (bo w GPS-ie wśród wielu przydatnych miejsc skansenu nie było), ale roboty drogowe i objazdy skierowały nas w końcu w ślepą uliczkę. Czas nas nie gonił, więc nawet nie było szkoda. Obejrzeliśmy małe szwedzkie miasteczko z okien samochodu, a na koniec poczekaliśmy przy zwodzonym moście na przepływające pod nim akurat dwie żaglówki.
Jadąc dalej dotarliśmy do ujścia rzeki Ångerman, jednej z najdłuższych rzek Szwecji (ponad 420 km). Przerzucony nad nią wiszący most (Höga Kusten bron), którego przęsło jest trzecie pod względem długości w Europie. Piękny widok z wysokiego brzegu, od którego most wziął swoją nazwę (Höga Kusten tzn. wysoki brzeg) przyciąga turystów. Parking, punkt widokowy i hotel umieszczone są tak, aby wszyscy mogli podziwiać wspaniale komponujące się w naturę dzieło człowieka. Liczba zdjęć tego mostu w internecie i w Google Earth potwierdzają, że rzeczywiście warto. My też dołożyliśmy swoich kilkadziesiąt fotek z tego miejsca. Zwłaszcza, że prześwietlane słońcem ciemne chmury stanowiły wspaniałe tło.