Kolejnym przystankiem miała być Umeå, ale jakoś nie mieliśmy nastroju na szczegółowe zwiedzanie tego miasta brzóz i poprzestaliśmy na samochodowej rundzie przez ulice oraz oglądaniu tysięcy białych drzew z okien auta. Sprzyjająca w tym miejscu pogoda pozwoliła na wybór dłuższego wariantu naszej trasy. Właśnie w Umeå skręciliśmy z międzynarodowej trasy E4 na krajową drogę 364, która wg przewodnika miała być ciekawsza widokowo i krajoznawczo. Wybór potwierdził się całkowicie. Zamiast już nużącej trasy szybkiego ruchu z setkami goniących samochodów przez niekończące się lasy, węższa droga też przez lasy i między jeziorami. Ale jakby bliższymi i samochodów dużo mniej. A mijane wsie z wiśniowymi domkami z białymi oknami zupełnie bez płotów też były czymś nowym. Nawet lejący deszcz, choć przelotny, ale taki, że wycieraczki nie nadążały, nie pogarszał nastroju. Po przejechaniu wzdłuż malowniczego jeziora Bydgetrasket, gdy poczuliśmy, że nasze żołądki domagają się posiłku na trasie (ok. 15:15) pojawiło się małe miasteczko – Burträsk (http://www.burtrask.com/). W przewodniku przeczytaliśmy, że jest w nim nawet mały skansen, co od razu dodało mu w oczach Małgosi dodatkowy atut.
Zajechaliśmy do centrum ☺ i zobaczyliśmy dwa drogowskazy: „Burträsk Värdhus” i „Pizza”. Wybraliśmy to pierwsze– brzmiało bardziej miejscowo (Värdhus tzn. karczma). Znowu udało nam się wspaniale. Akurat o tej porze tego dnia można było zjeść obiad w postaci szwedzkiego bufetu. A wyrozumiała kelnerka przyjęła do wiadomości, że można sprzedać małą porcję takiego obiadu. W dużych garnkach i brytfannach, pod aluminiową folią, na podgrzewaczach znajdowały się świeże szwedzkie klopsiki, duszony kurczak, gotowane (!!!!) warzywa i ziemniaki. Obok bufet sałatkowy i lada z napojami. Nie piszę już o wyborze chlebów. Syci i zadowoleni podjechaliśmy kawałek do obiecanego skansenu – kilku małych domków wyposażonych w stare przedmioty codziennego użytku i ubrane w ludowe stroje manekiny, stojących nad kolejnym uroczym jeziorem. Ekstremalny pieszy mostek wiszący na wysepkę pokonaliśmy tylko z Anią (tzn. Piotr), ale spacer po przykościelnym cmentarzu już razem. Do dziś nadal nie wiemy, jaka jest wymowa małych figurek ptaszków na wielu płytach nagrobnych. Spotykaliśmy się z nimi także na cmentarzach w Norwegii. Świecące i grzejące słońce dopełniły szczęścia i już w takim nastroju dojechaliśmy ok. 17:00 do Skellefteå.