Zgodnie przewodnikiem i wcześniej zbieranymi informacjami droga E6 idąca w równej odległości pomiędzy granicą a Morzem Północnym miała być monotonna i raczej bez atrakcji turystycznych. W związku z tym nasz plan podróży tym razem nie zakładał trasy turystycznej. Dodając jeden, dwa dodatkowe noclegi można było wybrać jazdę drogą 17 (zamiast 480 – 770 km) wzdłuż wybrzeża, z wielokrotnymi przeprawami promowymi i prawdopodobnie pięknymi widokami. Ale los chciał inaczej. Po ominięciu przemysłowego Mo i Rana oraz równie nieciekawego Korgen musieliśmy nagle zmienić trasę, gdyż na drodze wyrósł drogowskaz „Objazd”. Zaczęliśmy wspinać się w górę omijając remontowany akurat 8 km Korgfjelltunnelen i pokonywać niespodziewanie (dla nas) urokliwą Europavegen. Około 14 po dotarciu na przełęcz Korgfjellet naładowani widokami poczuliśmy delikatny głód. Zatrzymaliśmy się przed „Korgenfjellet kro & motell” (http://www.korgenfjellet.no/), w którym za średnią norweską cenę (ok. 120 NOK/os) zjedliśmy smaczny obiad. Anegdotyczny był fakt, że nie znając norweskiego (błąd) i słabo tłumacząc angielski kelnerki (jeszcze większy błąd) zamówiliśmy coś co wydawało się duszoną cielęciną. Okazało się potem (po sięgnięciu do rozmówek), że był to stek z łosia. W ten sposób „spotkaliśmy” kolejny symbol północnej Skandynawii. Tu też zjedliśmy pysznego pieczonego łososia (na zimno!?) z ziemniakami, warzywami (na ciepło) i surówką (też na zimno). Po sesji zdjęciowej w wykonaniu Małgosi i Ani, ze stadem sympatycznych, pasących się przy i na drodze owiec i baranów (wśród których były i czarne) wsiedliśmy do samochodu. Zjazd z przełęczy był kolejnym testem samochodu przed serpentynami w środkowej Norwegii, zdanym również i przez kierowcę bez błędu.