Już o 8:00 ostre słońce w oknie zakończyło nasz smaczny sen. Po śniadaniu z polsko-szwedzkich zapasów i pakowaniu w coraz wyższej temperaturze (o 9 rano w cieniu było już ok. 25 oC) bardzo cywilizowaną drogą (oczywiście E6) ruszyliśmy w kierunku Trondheim. Tankowanie na pierwszej norweskiej stacji po 13,58 NOK/l potwierdziło fakt, że w Norwegii ropą i turystami stojącej, ani benzyna ani podróżowanie do najtańszych nie należy. Tego dnia mieliśmy w planie zwiedzanie tego starego miasta, w którym koronowano pierwszych królów Norwegii. Po drodze minęliśmy pole bitwy pod Stiklestad (1030). Jest to miejsce uważane przez Norwegów, jako miejsce zjednoczenia Norwegii i początek jej historii.
Około dwunastej, po zapłaceniu 35 NOK za wjazd do miasta i kilku kółkach po centrum Trondheim zaparkowaliśmy na wielopoziomowym parkingu niedaleko Olav Tryggvasons gate i Prinsens gate. Bez GPS-u krążylibyśmy pewnie jeszcze dłużej, albo stanęli dalej. Z doświadczeń własnych uważam, że mając niewiele czasu na zwiedzanie miasta, warto korzystać z takiego rozwiązania (70 NOK za cztery godziny).
Kilka minut poświęcone w banku na zakup koron i ruszamy dalej. Korzystając z pięknej pogody Trondheim zwiedzamy na piechotę zgodnie z planem przygotowanym przez Anię. To ponad tysiącletnie miasto, zwane pierwotnie Nidaros, było kilkukrotnie stolicą państwa i obecna stolica Oslo jest przy nim jak dużo młodszy brat. Munke gate doszliśmy do Torget, zwyczajowego miejsca targowego, obecnie pięknego placu ze statuą Olava Tryggvasona, założyciela miasta i dziesiątkami straganów z kwiatami i innymi towarami dla turystów. Stąd już tylko kilka kroków do gotyckiego Var Frue kirke (Kościół Naszej Pani), odbudowanego po pożarze w XVIII wieku z barokowym wnętrzem i ołtarzem. Krótkie zwiedzanie i idziemy w kierunku kompleksu Nidarosdom (Katedry Nidaros i pałacu arcybiskupiego http://www.nidarosdomen.no/). Gotycka świątynia, największa w całej Skandynawii, jest miejscem pochowania Olafa II, który w Norwegii wprowadził chrześcijaństwo. Kamienny kościół wzorowany na angielskiej katedrze w Cantenbury robi ogromne wrażenie. Bogate, jak na gotyk i obecny protestancki charakter, wnętrze, krypta pełna kamiennych płyt nagrobnych, ołtarz św. Olafa i koncerty muzyki kościelnej – to wszystko składa się na niezapomniany nastrój. Młodzi wolontariusze, jako wielojęzyczni przewodnicy, z zapałem opowiadają o historii, zabytkach i ciekawostkach tego miejsca. Zaraz obok katedry mieści się pałac arcybiskupi pierwotnie z XIII wieku. Trochę zdziwiliśmy się widząc nowe budynki powiązane ściśle z kamiennymi ścianami, niskie wejścia przez grube mury zamknięte szklanymi drzwiami i inne historyczne elementy wbudowane we współczesne i nowoczesne ramy. Ale to też ma swoje zalety, a archeologiczna ekspozycja przedstawiająca życie w średniowiecznym pałacu zainteresowała nas bardzo. Z dziedzińca pałacu można wejść do muzeum wojskowego (które ominęliśmy z braku czasu) i do podziemnej wystawy regaliów norweskich. Katedra Nidaros jest miejscem koronowania królów Norwegii. Ostatnia koronacja miała miejsce w 1991 gdy na tron wstępowali obecny król Harald i królowa Sonia. W sumie razem na bilety wydaliśmy dość dużo (bilet rodzinny za 200 NOK), ale warto było. Zmęczeni upałem i już trochę głodni (było po 14) ruszyliśmy w kierunku Bryggene i Gamle bybro (nabrzeży i starego mostu). Kolejne znane turystycznie i z przewodników miejsce. Ale po krótkim podziwianiu i uwiecznianiu na elektronicznych kliszach, instynkt przypomniał o sobie. Nie skorzystaliśmy z polecanych w bedekerach restauracji na nabrzeżu i weszliśmy do skromnie ogłaszającej się kredowym napisem na czarnej tablicy, knajpki „BAKLANDET SKYDSSTATION” (http://www.skydsstation.no/). W zupełnie pustej restauracyjce zamówiliśmy „Fiskesuppe” (zupę rybną) oferowaną jako MIDAG (lunch menu) za „jedyne” 158 NOK za porcję. Jak później oceniliśmy, było to najsmaczniejsze norweskie danie. Duże, nie rozgotowane kawałki ryby i warzyw w gorącym rybnym wywarze udekorowane krewetkami i zieleniną, podane w miseczce na talerzyku z ciemnym chlebem i odrobiną masła. Wspaniały wygląd, rewelacyjny smak i pełne żołądki stanowiły pełną kompozycję. Sympatyczny wystrój wnętrz zajmujących parter zwykłego, piętrowego, drewnianego domku dopełniały nasze wrażenia.
Po obiedzie, w palącym słońcu (jakby nie skandynawskich, ale śródziemnomorskich klimatach), poszliśmy dalej w kierunku Kristiansten fortress (fortecy), górujących nad miastem fortyfikacji z XVIII wieku. Po drodze szliśmy ostrym podejściem wzdłuż kolejnej turystycznej ciekawostki Trodheim – wyciągu dla rowerów, z prędkością 2 m/s wpychającego rower z rowerzystą na 130 metrów wyżej położoną ulicę. Po krótkim krążeniu wokół (z braku dokładnego planu) weszliśmy na teren umocnień. Jak zawsze na najwyższym miejscu stał maszt z flagą norweską, a wokół grupki biwakujących ludzi, korzystających z pięknej pogody i zielonych trawników. Widok na Trondheim rzeczywiście wspaniały. Położone nad fiordem i wijącą się rzeką miasto z charakterystycznymi punktami katedry i wieży telekomunikacyjnej (Tyholttårnet) wygląda pięknie właśnie z tej góry. Warto było się wdrapać nie zależnie od skwaru i pełnych brzuchów. Stąd już tylko powrót przez sympatyczne uliczki do samochodu i jak zawsze z pewnym niedosytem opuściliśmy miasto.