Mieliśmy zamiar zrobić jeszcze trochę zakupów spożywczych w markecie COOP na przedmieściach, ale nie najlepiej zaprogramowany GPS za późno wskazał skrzyżowanie i minęliśmy centrum handlowe. Trudno się mówi. Jeszcze przed 17:00 udało nam się zauważyć mały markecik w mijanej miejscowości i uzupełniliśmy zapasy. Przed nami było prawie 200 km, z czego ostatnie 80 przez dzikie ustronia Dovrefjell-Sunndalsfjella nasjonalpark (parku narodowego). Celem było Dombås, a teren parku zaczyna się zaraz za Oppdal. Jeszcze przed Oppdal zatrzymałem się na kilkuminutowy odpoczynek na przydrożnym trawiastym parkingu. Zaspana córka wyszła z samochodu na kawałek łączki i ledwo schyliła się, natychmiast znalazła czterolistne koniczyny. Uznaliśmy to za dobrą wróżbę na dalszą drogę. Drogę kolejnych niesamowitych widoków i wrażeń. Dzikie, skaliste wzgórza, puste przestrzenie porośnięte gdzieniegdzie niskimi krzakami, tundrową trawą i mchami, płaty śniegu, małe oczka czarnych jezior i spadające nitki wodospadów były naszymi towarzyszami przez tę drogę. Co jakiś czas chata dla turystów ryzykujących piesze wędrówki zakłócała te widoki. Czuliśmy się jak na bezkresnym pustkowiu i tylko droga biegnąca prawie prosto do horyzontu przypominała nam o cywilizacji. Z rzadka pojawiające się terenowe samochody dopełniały naprawdę niesamowitego nastroju. Kolejne miejsce, które warto by zobaczyć z bliska, pieszo przemierzając wąskie ścieżki.