Kolejna, prawie niezauważalna granica w Europie i w towarzystwie dość licznych samochodów zmniejszyliśmy prędkość do maksymalnej 130 km/h. Dania wyraźnie podkreśla przynależność do krajów skandynawskich i w wielu miejscach obok flagi duńskiej pojawiają się w komplecie flagi szwedzka, norweska i fińska. Po pokonaniu pięknego wiszącego mostu nad Małym Bełtem, między Jutlandią a Fionią byliśmy już prawie w kolejnym miejscu nocowania: – Motel Brasilia (Middelfartvej 420; 5491 Blommenslyst - http://www.blommenslyst-kro.dk/). Tu mieliśmy zaplanowane dwa noclegi, co przypadkiem obniżyło nasze koszty. Okazało się bowiem, że weekendowy pobyt jest objęty promocją i w ten sposób na dwie noce w dobrym pokoiku i śniadania w szwedzkim bufecie wydaliśmy 1350 DKK.
Wczesna godzina (ok. 18:30), piękna pogoda i brak zmęczenia – przemyliśmy twarze z pyłu niemieckich dróg ;) i pojechaliśmy zobaczyć Odense. 10 kilometrową prostą, jak z bicza strzelił, drogą, ze słońcem w plecy dotarliśmy prawie do samego centrum i na dość luźnym parkingu (o tej porze już bezpłatnym) zostawiliśmy samochód. Uzbrojeni w przewodnik, wziętą z motelu mapkę i oczywiście w kamerę i aparaty fotograficzne poszliśmy w nieznane uliczki. Od samego początku urzekła nas swoją atmosferą. Wąskie, czyste zaułki z małymi knajpkami, kolorowe, co najwyżej dwupiętrowe kamieniczki i zaskakująco mało ludzi. Celem naszego spaceru miał być dom Jana Christiana Andersena, który urodził się, mieszkał i pisał w Odense. Gdy zbliżaliśmy się do niego, domki zmniejszyły się do parterowych, z nisko kończącymi się dachami, oknami z wypukłych kwadratowych szybek i kolorowymi elewacjami. Trudno się dziwić, że w tak bajkowym miejscu powstawały takie piękne Bajki. Mijane pomniki przypominały kolejnych ich bohaterów – Calineczkę, brzydkie kaczątko, a i postać samego mistrza kilkukrotnie pojawiała się na ławkach. Chyba mieliśmy szczęście, bo turystów można było policzyć na palcach jednej dłoni (razem z nami), a miejscowi siedzieli w domkach lub małych restauracyjkach. Co jakiś jednak czas sielankową ciszę miasteczka (choć Odense tak w ogóle to duże, 150 tysięczne miasto) przerywał przeraźliwy dźwięk klaskonów i krzyki kolorowych, młodych ludzi jeżdżących wokół na odkrytych pakach ciężarówek. Co okazało się później, byli to tegoroczni maturzyści, którzy w ten sposób dawali upust swoim emocjom wynikających ze zdanych egzaminów. Całkiem fajny zwyczaj, podobno w całej Skandynawii. Mimo coraz późniejszej godziny (ok. 22:00) słońce nie zachodziło – to jednak bardziej na zachód i bardziej na północ. Wśród kolejnych setek zdjęć znalazło się kilkanaście z fascynującej gromadki dzikich kaczek i kaczątek na stawiku obok muzeum Andersena. Również kolejnych kilkanaście z wystaw, na których królowały puste manekiny, gdzieniegdzie okryte tylko szarfami z procentową wartością obniżek i informacją o wyprzedażach. Okazało się także, że Dania to obok Holandii najbardziej rowerowy kraj. Dla potwierdzenia zasadności tego twierdzenia sfotografowaliśmy licznik przejeżdżających rowerzystów. Tego dnia przejechało już obok niego przeszło 8 500 pojazdów na dwóch kółkach. Znowu z delikatnym niedosytem wracaliśmy do motelu, obiecując sobie, że kolejny wieczór też spędzimy na uroczych uliczkach. Następny dzień też miał być ciekawy.