Autostrada wiodła nas już tym razem mocno na północ, w kierunku granicy niemiecko-duńskiej. Poza próbami samochodu (czy producent nie kłamie w informacji o maksymalnej prędkości) i miejscami ulewnymi deszczami droga do Szlezwiku (najbardziej północnego regionu Niemiec) nie obfitowała we wrażenia. Dziewczyny grały w Scrabble (wersja turystyczna, w którą zaopatrzyli nas przewidujący kuzyni), a ja sprawdzałem niemiecki samochód na niemieckich autostradach. 200 km/h na liczniku nie wzbudziło sensacji, bo i tak inni (chociaż już rzadziej) jechali szybciej. Zalecana ze względów ekologicznych na autostradach prędkość 130 km/h większości wydawała się za mała i żeby nie być wśród kierowców zwalniających tempo, trzeba było utrzymywać średnią w okolicach 140-150 km/h. W ten sposób po niecałych pięciu godzinach od wyjazdu z Poczdamu pokonaliśmy prawie 400 km, zjedliśmy smakowity obiad w przydrożnej karczmie w Schackendorf (plus benzyna po 1,58 €/l) i dotarliśmy do Kanału Kilońskiego. Uznaliśmy, że warto ominąć Hamburg, gdyż piątkowe popołudnie mogło skończyć się korkiem na wyjazdowych drogach z miasta. W ten sposób ogólna średnia spadła, ale informacje radiowe potwierdziły słuszność tej tezy.