Po półtorej godzinie jazdy (benzyna po 11,28 DKK/l) i krótkim odświeżeniu w motelu znaleźliśmy się znowu na bruku w Odense. Tym razem nasze zainteresowanie budziły szyldy restauracji i menu wystawione przed wejściem. Nie znając miejscowych przysmaków, trochę nie chcąc ryzykować, zdecydowaliśmy się na pizzerię „Mammas Ristorante” (Klaregade 4, 5000 Odense C). I to był naprawdę dobry wybór. Włoskie jedzenie smakuje niezależnie od szerokości i długości geograficznej, a parujące talerze z pizzą lub ravioli opróżniły się błyskawicznie. Smaczne i dużo. Ta prawda potwierdziła się, gdy w ciągu kilkunastu minut pustawa wręcz wstępnie restauracja zapełniła się gośćmi, z których większość rezerwowała stoliki wcześniej, a z lady wydającej zamówione na wynos potrawy co chwila znikały stosy paczek.
Pogoda tego dnia jakby chciała się dopasować do wieczornych nastrojów i zasnuła niebo ciemnymi chmurami, z których co chwila próbował, na szczęście mało skutecznie, padać deszcz. Nie była to jednak miła perspektywa na kolejny dzień, w którym mieliśmy pokonać rekordowe prawie 800 km, po autostradach co prawda, ale szwedzkich, więc na czas samej jazdy liczyliśmy prawie 9 godzin. W takich nastrojach położyliśmy się do łóżek, ale bezstresowo „wychowywane”, prawdopodobnie szwedzkie dzieci biegając po północy po motelu, nie koniecznie dawały nam spać. Niezapomniane wrażenie pozostawiła także bezsprzecznie zdumiona twarz ojca owych dzieci, do którego zwróciłem się w końcu z prośbą o ciszę. Jak on może zwrócić uwagę swoim dzieciom ?!!!