Droga powoli pięła się w górę. Coraz bardziej uboga tajga przechodząca miejscami w tundrę urozmaicana była przez piękne jeziora o skalnych brzegach. Na horyzoncie pojawiły się ośnieżone góry, które wskazywały nasz cel. Za nimi była Norwegia i kolejne morze. Po drodze mijaliśmy rzadkie kampingi uroczo położone w dość odludnych miejscach. Na GPS-ie sprawdzaliśmy naszą szerokość geograficzną, aby nie przegapić ważnego miejsca. Za 66°33'39" N w lecie słońce nie zachodzi przez cały dzień. W pewnym momencie zauważyliśmy dużą białą tablicę z napisami w kilku językach „Polcirkeln” (koło polarne). Zatrzymaliśmy się na parkingu koło kempingu, ale wskazania na razie sprawującego się bez zarzutu GPS-u nie pokrywają się z dumną treścią. Było to dopiero 66°32'56" szerokości geograficznej północnej, ale już darowaliśmy te kilkadziesiąt sekund i zrobiliśmy serię pamiątkowych zdjęć. Słońce, temperatura powietrza i bujna polna roślinność nie wskazywały, że dotarliśmy tak daleko na północ, ale rzeczywiście tak było. Dalej droga zaczęła wspinać się coraz szybciej. Śnieg na zboczach był tuż, tuż, a temperatura za oknem spadła do około 10-15 oC . Dzikość otoczenia i wąska wstążka dopiero kilkanaście lat temu wyasfaltowanej drogi robiła na nas coraz większe wrażenie. Myślałem, że granica między Szwecją, a Norwegią biegnie po szczytach i grani. Jednak najwyższy punkt drogi 95 leży jeszcze po stronie szwedzkiej i dopiero kilka kilometrów ostrego (7%) zjazdu doprowadziło nas do kolejnej granicy. Znowu przystanek i zdjęcia.