Rano, po nocnej burzy i ulewie pozostały już tylko niezbyt gęste chmury, a oświetlające mokre jeszcze skalne zbocza nad fiordem słońce, fantazyjnie dodawało uroku i tak pięknym widokom. Oczywiście, zanim ruszyliśmy na zaplanowaną na ten dzień wycieczkę, zrobiliśmy kolejne dziesiątki zdjęć. Uwiecznione zostały między innymi stateczki pływające po fiordzie oraz płynące po urwiskach ostre cienie chmur przeganiane przez wiatr. Z porannych wiadomości telewizyjnych dowiedzieliśmy się skąd bierze się hałas na drugiej stronie fiordu, zaraz przy porcie. Okazało się, że nocna burza była przyczyną osunięcia się lawiny na jedyną drogę prowadzącą do wsi Bakka, a rumor powodowały ciężkie maszyny robocze próbujące usunąć ciężkie głazy.
Tego dnia w planie nie mieliśmy żadnych intensywnych wrażeń i chcieliśmy potraktować go raczej odpoczynkowo: kilkadziesiąt kilometrów po okolicach, spożywcze zakupy i zatankowanie benzyny.
Pierwszy etap to 30 km do Aurland (Aurlandsvangen), małego miasteczka gminnego będącego dobrym miejscem do rozpoczynania wycieczek w góry i przystanią w wyprawach po fiordzie. Korzystając ze słonecznej pogody pojechaliśmy dalej w górę, do platformy widokowej na wysokości 500 m n.p.m. Po pokonaniu stromych i jak zwykle wąskich serpentyn, które na zaprawionych już do takiej jazdy pasażerkach, nie zrobiły większego wrażenia (może poza okrzykami typu: „Jaki piękny widok! Otwórz okno i zatrzymaj się !”) dojechaliśmy do parkingu przy platformie widokowej. Południowe słońce dość łatwo pokonywało rwące się chmury, a rozpościerający się widok na leżący ponad 500 metrów poniżej Aurlandsfjord sprawiał oszałamiające wrażenie. Platforma zbudowana jest w formie kilkunastometrowego pomostu otwartego na fiord, zamkniętego jedynie szklaną szybą na końcu, prawie niewidoczną. Spojrzenie w dół było jedynie dla odważnych, ale bezkresny horyzont z głęboką rysą fiordu i chmury na wysokości oczu rekompensował potencjalne ryzyko.
Nie wróciliśmy tą samą drogą, lecz postanowiłem pojechać przez Snøvegen (drogę śnieżną), nieczynną w zimie i rewelacyjną widokowo (według przewodników). Rzeczywiście polecamy ten szlak. Na dole było ok. 20-25oC, a na płaskowyżu, pomiędzy kilkumetrowymi zaspami śniegu, raptem 5-6oC. Dzikie przestrzenie, wąska wstążka szosy i wszędobylskie owce na pozbawionej drzew i krzewów powierzchni, urozmaicanej gdzieniegdzie przez zamarznięte jeziorka i z rzadka pojawiające się czerwone domki z białymi oknami i dachami zarośniętymi trawą – to był krajobraz jaki spotkaliśmy na tej drodze. Około godzinna podróż, którą warto odbyć choć raz, nie goniąc przez wybudowane niedawno skróty i ułatwienia. Zjazd w kierunku do Lærdalsøyri, centrum gminy Lærdal prowadził szosą przylepioną do zbocza malowniczo opadającej kotliny.