I tym razem na drodze do drzwi naszego domku stało stado brązowo-czarnych owiec. W czasie, gdy Małgosia robiła domowy obiad, usiadłem przy oknie na parterze i zapatrzyłem się na fiord. Na pytanie, o czym myślę, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zupełnie o niczym, tylko zapatrzyłem się na niewątpliwy cud natury, jakim jest ten język morza wrzynający się głęboko w ląd między strome góry.
Korzystając z tego, że cienka warstwa chmur nie przytłumiała słonecznego światła, wyszliśmy z Anią na wieczorny spacer po okolicy. Oczywiście z nieodłącznymi aparatami fotograficznymi. To, co zostało uwiecznione na zdjęciach – bardzo piękne ujęcia fiordu, pasących się owiec, startujących ptaków, roślin na łące i w przydomowym ogrodzie, rdzewiejących śladów cywilizacji nie mogącej się przeciwstawić naturze – nie może oddać rzeczywistości, która na zawsze zostanie w oczach i w pamięci.
Po kolacji na spacer poszła też Małgosia i dołożyła do naszej kolekcji swoje zdjęcia z wieczornej sesji, której nie przeszkodziła późna pora – ok. 21:30. Było tak samo jasno jak przez cały dzień. Białe noce były zjawiskiem, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić przez te kilka dni.