Łatwiejszą drogą w kierunku Voss zjechaliśmy do trasy E16. Po lewej stronie zostawialiśmy jezioro Oppheimsvatnet. Małgosi przygotowanej do fotografowania, tym razem udało się zrobić kilka ujęć ciekawej chatki, która za dach i jedną z ścian miała ogromny płaski głaz, skałę pod kątem wystającą ze zbocza. Po 20 minutach zaparkowaliśmy przy widowiskowym wodospadzie o trzech używanych zamiennie nazwach: Tvindefossen, Tvinnefossen lub Trollafossen. Z oglądanego w norweskiej telewizji (nawet zrozumieliśmy !!?!), programu krajoznawczego, dowiedzieliśmy się, że woda spadająca z ponad 150 metrów szerokimi strumieniami, pochodzi prawdopodobnie z tego samego źródła, co ta butelkowana po 10 $ w Voss. Skorzystaliśmy z jednej z rad niekonwencjonalnej prezenterki TV. Nie poszliśmy daleko w realizacji jej pomysłów i nie kąpaliśmy się nago w odmładzającym „prysznicu”, a jedynie wykazaliśmy się oszczędnością i wzięliśmy ze sobą dużą butelkę na wodę. W rozbryzgującej się na kamieniach wodzie razem z Anią wspięliśmy się do miejsca, gdzie woda swobodnie spadała z góry i napełniliśmy 1,5 litrową butelkę. W końcu, po odliczeniu ceny oryginalnych flaszek, „zaoszczędziliśmy” ☺ pewnie jakieś 20 $. Całą ekspedycję po wodę uwieczniała z dołu Małgosia.